sobota, 5 kwietnia 2008

7,5 min

Według amerykańskich naukowców, ludzie uprawiają seks zwykle od 3 do 13 minut. Dane, które można znaleźć w majowym wydaniu pisma "Journal of Sexual Medicine", zadają kłam twierdzeniu, że liczy się tylko długi stosunek i potrzebna do tego dobra kondycja.

Eric Corty z zespołu badawczego chce tym samym uspokoić tych, którzy wierzą, że więcej czegoś oznacza, że jest to lepsze. Również tych, którzy żyją z obsesją myśli, że nie spełniają się jako kochankowie. Warto jednak dodać, że podany czas nie uwzględnia jednak gry wstępnej.

- Pytania nie były przygotowywane osobno dla mężczyzn i kobiet - powiedział Corty. Jak stwierdził, badania pokazały, że zarówno mężczyźni i kobiety chcieliby jednak, by ich zbliżenie trwało dłużej, niż to zwykle ma miejsce.

Z kolei Dr Irwin Goldstein cytuje wyniki innych, trwających cztery tygodnie badań, które objęły 1500 par. Wtedy średni czas stosunku wyniósł 7 i pół minuty. Czas mierzyły wyposażone w stopery kobiety. - Wydłużenie stosunku ponad te kilka czy kilkanaście minut to zadanie naprawdę trudne, zarówno dla starszych, jak i młodych mężczyzn - ocenia Marianne Brandon, psycholog kliniczny z Annapolis w stanie Meryland. - W naszej kulturze funkcjonuje sporo mitów dotyczących tego, jak wygląda seks innych ludzi. Tymczasem dla większości nie jest on tak ekscytujący, jak to się innym wydaje.

Eric Corty dodaje, że dzięki badaniom ludzie nie będą załamani krótkim czasem swoich zbliżeń, a niektórych może ta wiadomość "naprawdę nieźle wyluzować".

środa, 2 kwietnia 2008

John Cleese

"Monty Python" dokonał prawdziwej rewolucji na antenie BBC - po tym programie gwałtownie zmieniły się kryteria tego, co można pokazywać w publicznej telewizji. Czy czuliście się rewolucjonistami?

Lata 60. to były w ogóle czasy wielkiego przełomu. Może nie czułem się aż rewolucjonistą, ale kiedy w tamtych czasach śledziło się wydarzenia takie jak proces wydawcy książki 'Kochanek Lady Chatterley' D.H. Lawrence'a oskarżonego o propagowanie obsceniczności... Z dzisiejszego punktu widzenia ta książka to niewinne romansidło, ale do 1964 r. była na indeksie. Nigdy nie zapomnę momentu, w którym prokurator sir Reginald Manningham--Buller zwrócił się do przysięgłych z dramatycznym pytaniem: 'Czy chcecie, żeby wasi służący czytali takie książki?'. I pamiętam zdumienie na twarzach przysięgłych, takie pełne zaskoczenia: "Że co?". W tym samym czasie brytyjskie teatry objeżdżał fantastyczny program rewiowy "Beyond the Fringe", który był dla mnie objawieniem - bo oni pokazywali, że można się bezkarnie nabijać z rodziny królewskiej, z bomby atomowej, z kary śmierci, ze wszystkich tych rzeczy, z których dotąd nie wolno się było śmiać. Moje zainteresowanie uprawianiem satyry zaczęło się od dyskusji w klubie studenckim Footlights na temat tego, jak w tej rewii ośmieszano tamten system wartości, system wartości sir Reginalda.

A jaki wpływ na pana mieli Beatlesi i rodząca się brytyjska kultura rockowa?

Lubię piosenki Beatlesów, ale to nie było dla mnie istotne źródło inspiracji. Już prędzej wymieniłbym dramaturgów z kręgu "młodych gniewnych" jak John Osborne. Dziennikarze często mnie pytają o legendarne lata 60. i o 'swingujący Londyn', a ja zawsze ich rozczarowuję swoją odpowiedzią: nie mam żadnych ciekawych wspomnień z lat 60., bo po prostu miałem za dużo pracy. Na hasło "lata 60." ludzie dzisiaj mają różne skojarzenia: rock, seks, narkotykii tak dalej - ale dla mnie najważniejszym wspomnieniem tej dekady są podatki. Mieliśmy wtedy socjalistyczny rząd, który na wszystko miał tylko jedną odpowiedź: podnieść podatki. Jako młody człowiek na dorobku pracowałem bardzo ciężko, ale to oznaczało tylko tyle, że wpadłem w 83-procentowy próg. Co oznacza ta pańska mina?

Niedowierzanie i chęć sprawdzenia w internecie zaraz po zakończeniu wywiadu.

Zapewniam pana, że moje słowa się potwierdzą. Jednej rzeczy z lat 60. nigdy nie zapomnę - rozmowy z moim księgowym, który powiedział mi bardzo obrazowo, że od poniedziałku do czwartku jestem niewolnikiem pracującym wyłącznie na utrzymanie rządu. Dopiero od piątku o 10.15 zaczynam pracować na swój rachunek. Do tego dochodziły wszechwładne związki zawodowe, które nawet jeśli miały szlachetne intencje obrony interesów ludzi pracy, to realizowały to w samobójczo głupi sposób. Tylko że z innej strony - ówczesna brytyjska prawica była zbyt powiązana z klasą wyższą, żeby móc przedstawić rozsądną alternatywę. Jeszcze jako student Cambridge byłem zapraszany na spotkania konserwatywnego klubu studenckiego - to byli niewyobrażalnie głupi ludzie. Pamiętam dyskusję o Bergmanie, w której ktoś powiedział: "Nie wiedziałem, że Ingrid Bergman zajmuje się też reżyserią".

I z tej niechęci do jednych i do drugich wzięła się satyra wymierzona przeciwko wszystkim?

Uważam, że humor z natury rzeczy musi być przeciwko. Nie bardzo sobie wyobrażam konstruktywną satyrę "pro". Ośmieszaliśmy wszystkich po równo - gdy po socjalistach nadeszli konserwatyści, nie zmieniliśmy charakteru naszych skeczy. Ale z dzisiejszej perspektywy myślę, że największym reformatorem tamtych czasów nie był żaden polityk, tylko Rupert Murdoch, który budował właśnie swoje medialne imperium. Przyniósł na Wyspy Brytyjskie całkowicie nowy model dziennikarstwa, którego nie tknąłby się w latach 60. żaden szanujący się dżentelmen. Anglia, o której teraz mówimy, Anglia sir Reginalda Manninghama-Bullera i Anglia związków zawodowych przestały w końcu istnieć zastąpione lansowaną przez media Murdocha "yob culture". "Yob" to pochodzące z londyńskiego slangu określenie rozpychającego się łokciami młodego człowieka, bo do takich ludzi należy teraz Anglia.

Czy dlatego właśnie wyprowadził się pan do USA?

Nie, tak naprawdę głównym powodem jest brytyjska zima. Kiedy tak mówię, często spotykam się z niedowierzaniem, ludzie myślą, że żartuję - ale to stuprocentowa prawda. Zima na Wyspach Brytyjskich jest niebywale paskudnym okresem, nie ma uroczych śnieżnych pejzaży jak gdzie indziej w Europie, ale jest zimno, mokro, ciemno i wieje wiatr. Proponowano mi tytuł szlachecki, proponowano mi Order Imperium Brytyjskiego, ale wszystko to wiązałoby się z obowiązkiem uczestniczenia w obradach Izby Lordów, a więc z przyjeżdżaniem na zimę do Londynu. Bardzo uprzejmie więc odmawiałem, ale nie należy się w tym doszukiwać żadnej decyzji politycznej - powodem mojej przeprowadzki do USA jest po prostu kalifornijski klimat. Pozostałe powody są też raczej prozaiczne - tutaj mieszkają wszystkie moje dzieci i wnuki, a poza tym tutaj w moim zawodzie najwięcej można zarobić.

Cóż, przy obecnym kursie dolara do funta to się chyba zmieniło?

Niezupełnie - można się ustawić tak, że się mieszka tutaj, ale kontrakt się określa w euro! Poza polską reklamą, którą pan oczywiście zna, wystąpiłem ostatnio w reklamach: islandzkiej, niemieckiej i holenderskiej. Wszystko to było w euro.

Nie tęskni pan za angielską kulturą?

Trochę rzeczywiście brakuje mi galerii sztuki, ale nie tęsknię już za angielskim teatrem ani angielską telewizją, bo ułatwiły mi podjęcie decyzji, w porę schodząc na psy. Hm, za czym jeszcze tęsknię... Za krykietem? Z innej strony - z przyjemnością uwolniłem się od brytyjskiego systemu klasowego, który - z tego, co słyszę - wciąż w Anglii ma się dobrze. W Ameryce struktura społeczna jest stosunkowo prosta - im jesteś bogatszy, tym wyżej stoisz na drabinie. W Anglii natomiast pieniądze mogą doprowadzić kogoś najwyżej do szczebla klasy wyższej średniej, dopiero twoje dzieci mogą ewentualnie zacząć się przymierzać do awansu do klasy wyższej, ale do tego kluczem będzie raczej odpowiednie małżeństwo niż zarobki. To było największe i niespełnione marzenie mojego ojca - że w końcu awansuję do klasy wyższej średniej dzięki poślubieniu arystokratki.

To kim jest właściwie w angielskim społeczeństwie popularny satyryk? Nie należy do klasy wyższej średniej?

Nie, do średniej średniej. Żeby być w wyższej średniej, trzeba być na kierowniczym stanowisku albo mieć własne duże przedsiębiorstwo. Same pieniądze nie wystarczą. Do klasy wyższej średniej może należeć szef BBC, ale nie satyryk z BBC. Ten, bez względu na rozwój swojej kariery, będzie wciąż należał do średniej średniej, aż w końcu stanie się na tyle popularny, że zacznie występować w amerykańskich filmach. I to już prawdziwy koniec, bo dla prawdziwego brytyjskiego snoba "Amerykanin" to kategoria już poza wszelką klasyfikacją. Zna pan na pewno historię o prawdziwym snobistycznym hotelarzu z Torquay, który stał się pierwowzorem Basila Fawlty'ego z "Hotelu Zacisze". Zatrzymaliśmy się u niego całą grupą Monty Pythona i od początku był bardzo niezadowolony z tego, że gości u siebie jakichś komediantów z klasy średniej średniej zamiast swojej wymarzonej klienteli z wyższych sfer. Wobec nas jednak starał się przynajmniej hamować, natomiast otwarcie niegrzeczny był wobec Terry'ego Gilliama: przedrzeźniał jego sposób mówienia, krytykował jego maniery przy stole - no bo to był Amerykanin. Może pan sobie więc wyobrazić, jaki to był wstrząs dla mojego ojca, gdy poślubiłem Amerykankę! Kiedy usłyszał tę wiadomość, wydał z siebie taki przeciągły jęk, bo z rozpaczy odjęło mu mowę (śmiech).

Czy dobrze rozumiem, że pański bohater z "Rybki zwanej Wandą" - prawnik, który ożenił się z oziębłą arystokratką - to byłoby ucieleśnienie ambicji pańskiego ojca?

O tak! Mój ojciec był bardzo miłym człowiekiem, ale był przy tym niewyobrażalnym snobem i cały snobizm Basila Fawlty'ego wzorowałem właśnie na nim. Sam pochodził z niższej klasy średniej i było dla niego naturalne to, że jego syn dzięki studiom w Cambridge awansuje do klasy średniej średniej. Wciąż jednak marzył o tym, że przeskoczę jeszcze o jeden czy dwa szczeble dzięki małżeństwu z córką diuka!

Jako satyryk chętnie parodiował pan postacie typowych brytyjskich sztywniaków jak właśnie Basil Fawlty czy oficjel z ministerstwa głupich kroków. Czym oni właściwie panu tak bardzo podpadli?

Wie pan, w tych typowych angielskich sztywniakach najciekawsze jest to, że oni wcale nie są typowo angielscy. Kiedyś zabrałem się do tego naukowo i starałem się odtworzyć praźródła angielskiego sztywniactwa - okazało się, że to jest stosunkowo młode zjawisko, pojawiło się dopiero w epoce wiktoriańskiej. Moim zdaniem przyczyną było to, że nagle staliśmy się władcami tego cholernego imperium. A jak już masz imperium, no to musisz nim jakoś zarządzać - a do tego potrzebujesz nudnych, lojalnych urzędników. Kiedy Francuzi uczyli swoje dzieci, jak dobrze jeść i przyjemnie żyć, my nasze wychowywaliśmy na nudnych biurokratów imperialnej administracji. Co oczywiście w latach 60. stało się bezsensownym anachronizmem zatruwającym ludzkie życie. Basil Fawlty z "Hotelu Zacisze" nienawidzi siebie samego oraz wszystkich dookoła i na jego przypadku - wzorowanym na autentycznym hotelarzu z Torquay - wyraźnie widać, że to sztywniactwo może być wręcz wstępem do poważnych zaburzeń nerwicowych.

To co według pana jest naprawdę typowo angielskie?

Uważam, że najważniejszym elementem naszej kultury jest skłonność do pokojowego rozwiązywania konfliktów. To nie wzięło się oczywiście z tego, że jesteśmy z natury nastawieni jakoś szczególnie pacyfistycznie, po prostu spora część naszej historii upłynęła nam na wyrzynaniu się nawzajem. Za najważniejszy moment w naszej historii uważamy tak zwaną chwalebną rewolucję z 1688 r., która - w odróżnieniu od innych sławnych rewolucji - odbyła się praktycznie bez przemocy. Jakub II od razu zrozumiał, że Wilhelm Orański ma zbyt dużą przewagę, uciekł do Francji i oddał tron praktycznie bez walki. Wilhelm miał zaś tak duże poparcie właśnie dlatego, że Anglicy widzieli w nim władcę, który wreszcie zakończy nieustającą wojnę domową i zapoczątkuje epokę nudnych kompromisów, która trwa do dzisiaj. Skąd się bierze naród czysto katolicki albo czysto protestancki? Z tego, że jednej stronie udało się w jakimś momencie drugą stronę doszczętnie wyrżnąć. U nas obie próbowały, ale żadnej się nie udało. Stąd wziął się typowo angielski sposób rozwiązywania konfliktów przez pogaduszki przy herbatce.

John Cleese

- ur. w 1939 r. angielski prawnik, konsultant biznesowy, autor poradników psychologicznych i satyryk. Jego ojciec wstydził się plebejskiego nazwiska Cheese (ser) i zmienił je na Cleese. Marząc o awansie społecznym swego syna, wysyłał go do prestiżowych szkół. Ten został relegowany z jednej z nich za namalowanie śladów stóp na podłodze sugerujących, że szkolny patron zszedł z cokołu pomnika i udał się do toalety. Cleese skończył prawo w Cambridge, poświęcił się jednak kabaretowi studenckiemu, z którego trafił do BBC. Tu był filarem grupy Monty Python, a potem serialu "Hotel Zacisze". Jego największym sukcesem była komedia "Rybka zwana Wandą" (1989). Pewien Duńczyk, oglądając ten film, umarł w kinie ze śmiechu (co jest jednym z dziewięciu takich udokumentowanych przypadków w historii)

Źródło: Wysokie Obcasy

Z Johnem Cleesem rozmawiał Wojciech Orliński
2008-03-31, ostatnia aktualizacja 2008-03-31 15:00

niedziela, 9 marca 2008

Dieta może mieć wpływ na udany seks

Wiele składników diety może korzystnie wpływać na naszą aktywność seksualną. Z drugiej strony objadanie się, nadwaga i otyłość osłabiają ją - mówili eksperci na konferencji prasowej w Warszawie.
Jak podkreślił dr Andrzej Depko - seksuolog, kierownik państwowej poradni seksuologicznej - nadwaga i otyłość obniżają jakość życia seksualnego, dlatego że źle wpływają na stan naszego zdrowia: osłabiają ogólną kondycję, powodują zaburzenia krążenia i hormonalne, prowadzą do cukrzycy oraz dramatycznie pogarszają naszą samoocenę.

- U otyłych mężczyzn spada poziom testosteronu, a rośnie stężenie żeńskich hormonów płciowych - estrogenów, produkowanych w tkance tłuszczowej - wyjaśniał specjalista. Osoby z nadwagą i otyłością mają też większe ryzyko miażdżycy i chorób układu sercowo- naczyniowego. Jest to bardzo ważne w przypadku mężczyzn, u których zmiany w naczyniach są podłożem zaburzeń erekcji - zwężenie i tak już wąskich naczyń członka utrudnia dopływ krwi do ciał jamistych, co jest warunkiem wystąpienia wzwodu. Często zaburzenia erekcji wyprzedzają o 2 lata objawy niedokrwiennej choroby serca - podkreślił dr Depko. Otyłość jest istotnym czynnikiem ryzyka cukrzycy, która nie tylko niszczy naczynia krwionośne, ale też włókna nerwowe, co może zakłócać przekazywanie bodźców seksualnych z mózgu do narządów płciowych. Ok. 50 proc. osób z tym schorzeniem zgłasza różne zaburzenia aktywności seksualnej.

Należy też pamiętać, że wiele leków stosowanych w chorobach towarzyszących otyłości może źle wpływać na nasze libido. Są to np. leki na nadciśnienie, obniżające cholesterol, przeciw depresji. Według dr Depko, ludzie z dużą nadwagą mogą też mieć problemy z mechanicznym odbyciem stosunku płciowego - ze względu na proporcje, ale też częstsze choroby stawów i bóle pleców.

Jak zaznaczył seksuolog, bardzo ważny jest też wpływ otyłości na naszą złą samoocenę i stan psychiczny człowieka. - Musimy pamiętać, że aktywność seksualna tylko częściowo zależy od czynników biologicznych i zdrowia fizycznego - zaznaczył. Tycie prowadzi często do odrzucenia siebie, braku akceptacji i unikania kontaktów seksualnych.

Jak oceniła dietetyk dr Magdalena Białkowska z Instytutu Żywności i Żywienia, gdy tracimy zbędne kilogramy powraca sprawność seksualna - poprawę daje już zrzucenie 10 proc. wyjściowej masy ciała.

Według specjalistki, ze względu na ryzyko otyłości, wiele elementów naszej diety ma niekorzystny wpływ na aktywność seksualną - przede wszystkim nadmiar kalorii i tłuszczów zwierzęcych (typowej dla diety staropolskiej) oraz produktów, które powodują szybki wzrost poziomu glukozy we krwi. Należy unikać słodzonych napojów, które zawierają fruktozę - cukier uważany obecnie za jeden z głównych powód tycia młodych ludzi.

Istnieją jednak składniki pokarmowe, które mogą poprawiać nasze życie intymne. Można tu wymienić minerały - selen, potrzebny do produkcji spermy, i cynk, który jest potrzebny do syntezy hormonów płciowych; ogólnie białko; argininę - aminokwas potrzebny do produkcji tlenku azotu, który jest niezbędny do uzyskania erekcji; witaminy E, C i z grupy B, zwłaszcza kwas foliowy.

Jak przypomniała specjalistka, wiele składników pożywienia stosuje się od wieków do poprawy sprawności seksualnej - są to tzw. afrodyzjaki, np. żeń-szeń, guarana, johimbina, gorczyca, jałowiec, imbir, chili. Ważne jest też, by w diecie było dużo kwasów tłuszczowych omega-3, które przeciwdziałają miażdżycy, obniżają ciśnienie, hamują apetyt i działają przeciwdepresyjne. Bogatym źródłem tych związków są ryby i owoce morza, jak ostrygi - najsłynniejszy afrodyzjak.

Innym składnikiem diety, który może być świetnym afrodyzjakiem, a przy tym korzystnie wpływa na nasz ogólny stan zdrowia, są orzechy - podkreśliła dr Białkowska. Zawierają one kwas alfa-linolenowy - o właściwościach przeciwmiażdżycowych, bardzo dużo witaminy E, argininę, kwas foliowy, który również chroni przed chorobami serca, oraz minerały. Niestety, są bardzo kaloryczne, dlatego wskazane dla osób otyłych w małych ilościach (3 orzechy dziennie).

- Udane życie seksualne świadczy o zdrowiu i sprzyja zdrowiu. Daje nam poczucie własnej wartości, sprawia, że czujemy się dobrze w relacji partnerskiej, jak i społecznej. Dlatego jedzmy mądrze, by móc cieszyć się seksem - podsumowali specjaliści.

PAP, msu /12:23
http://wiadomosci.onet.pl/1706819,69,dieta_moze_miec_wplyw_na_udany_seks,item.html

Sklep z żywnością niezależną od... mafii

Na Sycylii powstał supermarket oferujący klientom wyłącznie żywność od producentów, którzy nie współpracują z Mafią.
Otwarty w Palermo, czyli kolebce włoskiej mafii, sklep nie przyjmuje towarów od lokalnych firm, które płacą gangsterom haracze. Na pomysł stworzenia takiej placówki wpadła organizacja Addiopizzo zajmująca się zwalczaniem Mafii.


http://wiadomosci.onet.pl/1706456,69,sklep_z_zywnoscia_niezalezna_od_mafii,item.html

Mniej tłuszczu i więcej węglowodanów dla serca

Diety ubogie w tłuszcz lepiej chronią serce i układ krwionośny niż diety o małej zawartości węglowodanów, jak np. dieta Atkinsa czy dieta Kwaśniewskiego, którą stosował Lech Wałęsa - wynika z amerykańskich badań.
Informację na ten temat podaje pismo "Hypertension".

Kreowana przez media moda na szczupłą sylwetkę i rosnąca świadomość społeczna na temat szkodliwości nadwagi spowodowała wzrost zainteresowania różnymi dietami. W samym USA stosuje je ok. 45 proc. kobiet i 30 proc. mężczyzn. W ostatnim czasie dużą popularność zyskały kontrowersyjne diety o niskiej zawartości węglowodanów i podwyższonej ilości tłuszczów - np. dieta Atkinsa i znana w Polsce tzw. dieta optymalna dr Jana Kwaśniewskiego. Są one ubogie w produkty zbożowe, a obfitują w mięso i tłuszcze zwierzęce. Badania wskazują, że stosując je można stracić na wadze; poprawia się ciśnienie krwi oraz metabolizm glukozy. Jednak większość lekarzy i naukowców uważa te metody odżywiania za zabójcze dla układu sercowo-naczyniowego.

Aby porównać wpływ dwóch diet - diety ubogiej w węglowodany oraz diety niskotłuszczowej - na układ krążenia naukowcy z Collegium Medycznego Stanu Wisconsin w Milwaukee przeprowadzili doświadczenie w grupie 20 osób między 18 a 50 rokiem życia. Wszyscy mieli nadwagę lub byli otyli (wskaźnik masy ciała od 29 do 39).

Uczestnikom losowo przydzielano rodzaj diety, której mieli przestrzegać przez kolejne 6 tygodni. Dieta uboga w węglowodany zapewniała zaledwie 20 gram tych związków dziennie i była wzbogacona w tłuszcze i białka zgodnie z programem diety Atkinsa. W diecie niskotłuszczowej tylko 30 proc. dziennego zapotrzebowania na kalorie pochodziło z tłuszczów. Ułożono ją zgodnie z zaleceniami amerykańskich kardiologów.

Co dwa tygodnie sprawdzano spadek masy ciała pacjentów, ciśnienie krwi, poziomy glukozy i insuliny oraz wykonywano pomiar tzw. rozszerzalności tętnicy ramiennej w zależności od przepływu krwi. Rozszerzalność tętnicy ramiennej jest wskaźnikiem świadczącym o stanie śródbłonka wyściełającego naczynia krwionośne oraz o ryzyku miażdżycy i chorób układu krążenia.

Po 6 tygodniach pacjenci z obu grup podobnie stracili na wadze, ale odnotowano różnice w rozszerzalności tętnicy ramiennej - pogorszyła się ona u osób na diecie niskowęglowodanowej, a prawiła znacznie u osób na diecie ubogiej w tłuszcz, co dobrze świadczy o stanie układu krążenia.

Autorzy pracy przypominają, że diety ubogie w węglowodany dostarczają znacznie więcej tłuszczów (w tym nasyconych), białka i cholesterolu niż diety niskotłuszczowe. Dlatego, choć mogą sprzyjać chudnięciu i poprawiać ciśnienie krwi, to są znacznie bardziej szkodliwe dla serca.

Zdaniem współautora badań Davida D. Guttermana, diety ubogie w węglowodany mają zły wpływ na stan środbłonka naczyń i zwiększają ryzyko odkładania się w nim płytki miażdżycowej.

Z innych badań wynika też, że zawierają znacznie mniej kwasu foliowego, niż diety ubogie w tłuszcze. Kwas foliowy, zaliczany do witamin z grupy B, jest uważany za związek pomocny w obniżaniu ryzyka choroby serca. Wynika to z jego zdolności do zwalczania wolnych rodników niszczących naczynia oraz obniżania poziomu homocysteiny, naturalnie występującego aminokwasu, który w nadmiarze przyspiesza rozwój miażdżycy.

- Nasza praca wskazuje, że kompozycja diety może być tak samo istotna dla zdrowia układu krążenia, jak spadek na wadze - konkluduje dr Gutterman.

http://wiadomosci.onet.pl/1706836,16,mniej_tluszczu_i_wiecej_weglowodanow_dla_serca,item.html

Złapano słynnego "pana życia i śmierci"

http://wiadomosci.onet.pl/1706349,441,1,1,item.html


CNN CNN, Pog /07.03.2008 11:20
ODSŁUCHAJ
Złapano słynnego "pana życia i śmierci"
Viktor Bout

Przez lata rosyjski handlarz broni Viktor Bout zarabiał miliony dolarów dostarczając broń i amunicję rebeliantom i watażkom w różnych częściach świata. Wczoraj w Tajlandii skończyła się jego dobra passa. Został aresztowany wraz ze swym wspólnikiem Andrew Smulianem. Według władz okoliczności zatrzymania, i wydarzenia które do niego doprowadziły były jak scenariusz szpiegowskiej powieści.
W zatrzymaniu jednych z najbardziej poszukiwanych handlarzy bronią na świecie brały udział służby co najmniej pięciu państw, w tym dwóch tajnych amerykańskich agentów udających kolumbijskich rebeliantów. Bout and Smulian zostali już oskarżeni o plany dostarczenia wartych miliony dolarów pocisków typu ziemia powietrze oraz innej broni rebeliantom z Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii. Amerykański Departament Stanu oficjalnie uznał te siły za organizację terrorystyczną w 2003 roku.

Koniec rządów najsłynniejszego handlarza bronią

- To koniec rządów jednego z najbardziej poszukiwanych przemytników broni na świecie. Kiedyś ktoś z pewnością napisze o tym książkę, i gwarantuję, że będzie się to czytać jak najlepszą powieść Toma Clancy'ego, tyle, że tym razem nie będzie to fikcja - powiedział Michael Braun z Amerykańskiej Administracji Legalnego Obrotu Leków i walki z narkotykami, która miała swój udział w aresztowaniach.

Cała operacja ruszyła w styczniu, gdy Smulian rozpoczął spotkania z dwoma mężczyznami, którzy podawali się za przedstawicieli Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii, a w rzeczywistości pracowali dla Amerykańskiej Administracji Legalnego Obrotu Leków i walki z narkotykami. Podczas spotkania ze Smulianem wyrazili chęć zakupu broni za wiele milionów dolarów. Kolejne spotkania odbywały się na Holenderskich Antylach, w Danii i Rumunii. Omawiane były na nich logistyczne szczegóły kontraktu na dostawę broni. Podczas jednego ze spotkań amerykańscy agenci dostali pen drive'a zawierającego artykuł o Boucie, a także dokumenty ze zdjęciami i specyfikację stu pocisków typu ziemia powietrze oraz pocisków przeciwpancernych. Smulian wyjaśnił, że dostawa została już zorganizowana, i że broń zostanie zrzucona z samolotów w wyznaczonym punkcie na terenie Kolumbii. Poinformował także, że transport broni będzie kosztował pięć milionów dolarów.

Podczas innego ze spotkań Smulian przez telefon osobiście przedstawił agentów Boutowi. Po tej rozmowie ujawnił, że broń przeznaczona do transportu jest już przygotowana, i jest w Bułgarii. Smulian i Bout wyznaczyli termin wspólnego spotkania z agentami by sfinalizować umowę. I to właśnie podczas tego spotkania, wczoraj w Tajlandii, zostali aresztowani.

Bout jest oskarżony o działalność tylko za ostatnie półrocze

Według przedstawicieli amerykańskich władz zarzuty już postawione Boutowi i Smulianowi dotyczą okresu od listopada zeszłego roku do lutego tego roku. To oskarżenia o spiskowanie i planowanie dostarczenia broni i materialnego wsparcia organizacjom terrorystycznym. Stany Zjednoczone zapowiedziały, że będą zabiegać o ekstradycję Bouta z Tajlandii. W oficjalnym komunikacie nie ma jednak wzmianki o Smulianie. Jeśli zostaną skazani grozi im do piętnastu lat więzienia.

Agenci wywiadów państw całego świata od lat śledzili poczynania Bouta. Choć część jego interesów była całkowicie legalna, to większość polegała jednak na przemycie. Bout dostarczał broń między innymi do Afryki, Azji i na Bliski Wschód. Ten były oficer radzieckich sił powietrznych, mówiący w kilku językach, miał największą na świecie prywatną flotę radzieckich samolotów transportowych.

Karierę zrobił po rozpadzie ZSRR

Maszyny kupił krótko po rozpadzie Związku Radzieckiego. Amerykański Departament Skarbu już w 2005 roku zamroził wszystkie aktywa Bouta i jego wspólników, między innymi za powiązania z byłym prezydentem Liberii Charlesem Tylorem. Tylor odpowiada obecnie przed sądem za zbrodnie wojenne. Według agentów wywiadu Bout dostarczał ogromne ilości broni stronom wojen domowych w Afryce i Azji. W Afryce zapłatę często odbierał w diamentach.

W 2006 roku magazyn Foreign Policy napisał, że choć Bout dostarczał broń rebeliantom i przywódcom państw trzeciego świata, to chciał sprawiać wrażenie że pomaga takim organizacjom jak ONZ. - Odbył niezliczoną ilość podróży w imieniu ONZ w te same rejony do których wcześniej dostarczał broń doprowadzając do kryzysu humanitarnego - czytamy w artykule.

Według magazynu Bout najprawdopodobniej wielokrotnie łamał embargo ONZ na dostawy broni do różnych państw świata. Brytyjski wywiad twierdzi, że ma dowody na to, że Bout działał także w Afganistanie, dostarczając broń Talibom i Al Kaidzie. Są również poszlaki, że przemycał technologię wojskową do Iraku. Waszyngton ma z kolei informacje, że Bout zarobił pięćdziesiąt milionów dolarów na dostawach broni i sprzętu wojskowego Talibom, w czasach gdy jeszcze sprawowali rządy w Afganistanie.

"Pan życia i śmierci"

Bout, który jak się uważa, jest pierwowzorem handlarza broni granego przez Nicolasa Cage'a w filmie "Pan życia i śmierci", powiedział w wywiadzie dla CNN w 2002 roku, że nigdy nie sprzedawał broni Talibom i Al Kaidzie. Zaprzeczył też jakoby miał dostarczać technologię wojskową do Iraku. Podkreślał wówczas, że jego firma transportowa działa całkowicie legalnie, dodając, że od 1992 roku przewoził rozmaite, ale całkiem legalne ładunki do Afryki i Afganistanu.

Zaprzeczył też, jakoby w Afryce pobierał opłaty w "krwawych diamentach". - To kłamstwo. Nigdy w życiu nie miałem w ręce diamentów. Nie jestem tego typu facetem. Nie wchodzę w takie rzeczy - mówił Bout. Niektóre doniesienia sugerowały, że Bout odwiedził Afganistan tuż przed zamachami z jedenastego września 2001 roku na Nowy Jork i Waszyngton. W wywiadzie dla CNN kategorycznie temu zaprzeczał. Mówił, że w Afganistanie ostatni raz był w 1996 roku, dodając, że nigdy w życiu nie spotkał przywódcy Al Kaidy Osamy bin Ladena.

czwartek, 6 marca 2008

Nature: Istnieje już maszyna do czytania myśli

"Maszyna do czytania myśli", która dotąd wydawała się jedynie wytworem fantastyki naukowej, staje się rzeczywistością - pisze w najnowszym numerze ukazujący się w Londynie tygodnik "Nature".
Zespół amerykańskich naukowców - wykorzystując skaner podobny do tych, które są stosowane do diagnozowania chorych - skonstruował skomputeryzowany system, który potrafi odczytywać w mózgu obrazy obserwowane w danej chwili przez człowieka.

W praktyce maszyna "czyta" to, co rejestruje ludzki umysł. Funkcjonuje ona ze znaczną precyzją: komputer potrafi oczytać prawidłowo dziewięć obrazów na dziesięć, podczas gdy w przypadku zwykłego zgadywania stosunek ten wynosiłby osiem do tysiąca.

Badania prowadzone przez konstruktorów "maszyny do czytania myśli" otwierają - według "Nature" - perspektywę odczytywania myśli i obrazów oglądanych w czasie snu lub też wspomnień, pozornie wymazanych ze świadomości. Amerykańscy badacze wysuwają nawet hipotezę, że nową technikę można będzie z czasem zastosować do odkrywania "przestępstw popełnianych tylko w myśli", co zresztą stanowiłoby poważne zagrożenie intymności i praw obywatelskich.

Na razie skaner w swej pierwszej wersji jest w stanie rejestrować pracę mózgu w trakcie oglądania przez człowieka widoków lub setek zdjęć, kolorowych bądź czarno-białych. Operator, przed którym te widoki lub zdjęcia są zasłonięte, widzi je skanując pracę mózgu badanej osoby, czyli patrzy na nie za pośrednictwem mózgu badanej osoby.

Podczas jednego z eksperymentów pokazano badanemu 120 zdjęć i obrazów, a pracownik naukowy posługujący się skanerem odczytał prawidłowo za pomocą komputera 90 procent spośród nich.

- W przyszłości będziemy mogli śledzić za pomocą maszyny sny człowieka i czytać w jego pamięci nawet wspomnienia, które zatarły się w jego świadomości - oświadczył prof. Jack Galliant, neurolog z uniwersytetu w Berkeley (Kalifornia), który kieruje ekipą naukowców prowadzących opisywane badania.

Według Gallianta, za 30 do 50 lat ta technika będzie całkowicie dostępna dla społeczeństwa. - Od nas tylko zależy jaki zrobimy z niej użytek - dodał uczony.

NYT: Głupi i głupszy. Czy Amerykanie są odporni na wiedzę?

Obywatele USA nie tylko nie posiadają podstawowej wiedzy naukowej, obywatelskiej i kulturowej, ale na dodatek nie uważają, że to ma znaczenie - twierdzi Susan Jacoby, autorka książki "The Age of American Unreason". Są zarażeni wirusem antyintelektualizmu i antyracjonalizmu.




Popularny na YouTube filmik pokazuje, uroczą platynową blondynkę z programu "American Idol" podczas występu w teleturnieju "Czy jesteś mądrzejszy od piątoklasisty" z udziałem znanych osób. Pojawia się pytanie, z puli dla trzecioklasistów, warte 25 tysięcy dolarów: "Stolicą jakiego europejskiego państwa jest Budapeszt?"

Pickler podnosi obie ręce i spogląda na tablicę z zakłopotaniem. - Myślałam, że Europa to państwo - mówi. Aby nie ryzykować, postanawia skopiować jedną z odpowiedzi napisanych przez prawdziwych piątoklasistów: Węgry [ang. "Hungary" - przyp. tłum.]. - Głodny? [ang. "hungry" - przyp. tłum.] - czyta, a oczy robią jej się coraz większe z niedowierzania. To nazwa państwa? Słyszałam kiedyś o Turcji [ang. "Turkey" oznacza Turcję, a pisane małą literą "turkey" - indyka - przyp. tłum.]. Ale Głodny? Nie znam kraju o takiej nazwie.

Taki, nazwijmy to, "brak globalnej świadomości", doprowadza do pasji Susan Jacoby, autorkę książki "The Age of American Unreason" [Epoka amerykańskiego braku rozsądku]. Jacoby jest jedną z wielu autorów, którzy w swoich nowych książkach narzekają na poziom amerykańskiej kultury.

Krytyka głupoty

W tym sezonie do grona zrzędów dołączył Eric G. Wilson, który w "Against Happiness" ostrzega, że "Amerykańska obsesja szczęścia () może () doprowadzić do nagłego unicestwienia kreatywnych impulsów, co może doprowadzić do wyniszczenia podobnego do przewidywanych skutków globalnego ocieplenia i wyścigu zbrojeń".

Jest też książka Lee Siegela "Against the Machine: Being Human in the Age of the Electronic Mob", w której autor pomstuje na internet za promowanie solipsyzmu, niski poziom dyskursu oraz coraz większą komercjalizację. Niektórzy być może pamiętają, że Siegel został zawieszony przez magazyn "The New Republic" za stworzenie fałszywego profilu internetowego, który wykorzystywał do atakowania krytyków jego bloga (pisząc np. "nie dorastasz Siegelowi do pięt") i chwalenia samego siebie ("odważny, błyskotliwy").

Jacoby, której książka właśnie się ukazała, nie skupia się na konkretnej technologii lub emocji, a raczej opisuje ogólną niechęć do wiedzy. Zdaje sobie sprawę, że niektórzy mogą przyczepić do niej łatkę pomyleńca. - Spodziewam się, że będą mnie atakować - mówi 62-letnia Jacoby, dodając, że oczekuje ataków na siebie jako na starszą osobę, która karci młodych za obniżanie standardów i upadek wartości lub jako zwolenniczkę sekularyzmu, która broniąc naukowego racjonalizmu stara się oczernić religię.

Jacoby zwraca jednak uwagę, że oskarżenia nie mają związku z wiekiem czy ideologią. Ona wie, że kujony, mole książkowe i "mózgi" byli wyśmiewani w Ameryce w każdej epoce. Liberalni i konserwatywni autorzy, od Richarda Hofstadtera do Allana Blooma, regularnie analizowali ten fenomen i przedstawiali rozwiązania.

T. J. Jackson Lears, historyk kultury i redaktor kwartalnika "Raritan" twierdzi, że tendencja do lamentowania jest od zawsze obecna w amerykańskiej historii, przy czym w okresach, gdy "problemy polityczne są trudne lub zamrożone, zaczyna się zwrot w stronę kwestii kulturowych".

Antyintelektualizm i antyracjonalizm

Dziś jednak, według Jacoby, ma miejsce coś innego: antyintelektualizm (podejście "za dużo nauki może być niebezpieczne") i antyracjonalizm ("pogląd, że nie ma czegoś takiego jak dowody czy fakty, są tylko opinie") mieszają się ze sobą w szczególnie podstępny sposób.

Obywatele USA nie tylko nie posiadają podstawowej wiedzy naukowej, obywatelskiej i kulturowej, ale na dodatek nie uważają, że to ma znaczenie.

Jacoby przypomina ankietę przeprowadzoną przez magazyn "National Geographic", która pokazała, że niemal połowa osób w wieku od 18 do 24 lat nie uważa, że muszą wiedzieć, gdzie leżą kraje, o których mówi się w wiadomościach. Po ponad 3 latach wojny w Iraku tylko 23 proc. osób, które uczęszczały do college'u jest w stanie zlokalizować na mapie Irak, Iran, Arabię Saudyjską i Izrael.

Jacoby, ubrana w czerwony golf i umalowana szminką w podobnym kolorze, siedziała sobie pewnego dnia w świątyni wiedzy - nowojorskiej bibliotece publicznej przy Piątej Alei. Napisała już 7 książek i miała stypendium naukowe w bibliotece, gdy w jej głowie narodził się pomysł napisania nowej książki. Było to 11 września 2001 r.

Gdy wracała do domu na Upper East Side, przerażona i niepewna, weszła do baru. Pijąc Krwawą Mary przysłuchiwała się rozmowie dwóch eleganckich mężczyzn. Przez chwilę wydawało się jej, że mężczyźni mają zamiar porównać straszny atak, jaki miał miejsce tego dnia, z japońskim bombardowaniem z 1941 r., które pchnęło Amerykę do udziału w II wojnie światowej.

- To jak Pearl Harbour - powiedział jeden z mężczyzn.

Drugi zapytał: - A co to jest Pearl Harbour?

- Wietnamczycy zrzucili bomby na port i tak się zaczęła wojna w Wietnamie - odpowiedział pierwszy.

W tamtej chwili Jacoby zdecydowała, że napisze swoją książkę.

Wiedza kontra religia

Jacoby nie chce rewolucjonizować systemu edukacyjnego w kraju czy skłaniać milionów Amerykanów aby wyłączyli "Idola" i zajęli się czytaniem Schopenhauera. Chce ona jednak rozpocząć dyskusję o tym, dlaczego Stany Zjednoczone są tak podatne na wirus antyintelektualizmu. - Przecież "imperium infotainmentu" sięga poza granice Ameryki - mówi, dodając, że studenci z innych krajów mają lepsze od Amerykanów wyniki w przedmiotach ścisłych, w tym matematyce, a także w rozumieniu tekstu. Autorka wini częściowo podupadający system edukacyjny. - Mimo, że ludzie coraz dłużej się kształcą, nie ma dowodów na to, że więcej wiedzą - wyjaśnia.

Jacoby wini także niechęć fundamentalistów religijnych do nauki i narzeka na wyniki badań, które pokazują, że niemal 2/3 Amerykanów chce, aby w szkołach uczyć o kreacjonizmie na równi z teorią ewolucji.

Jacoby nie wyłączyła ze swojej analizy liberałów i wspomina ataki New Left na uniwersytety w latach 60., decyzję o zepchnięciu badań na temat afroamerykanów i gender studies do "akademickiego getta" zamiast zintegrowania ich w ramach podstawowego programu nauczania, karkołomne analizy muzyki rockowej i pop na kursach obejmujących wszystko, od seriali typu sitcom po otyłość, obniżające prestiż edukacji na poziomie college'u.

Starając się uniknąć metki liberała czy konserwatystki w tej dyskusji, autorka mówi o sobie jako o "obrończyni kultury".

Mimo swoich akademickich zainteresowań Jacoby przyznaje, że trudno jest wyłączyć się z kultury całodobowej rozrywki. Kilka lat temu brała udział w dorocznej akcji polegającej na wyłączeniu telewizora na tydzień. - Byłam zaskoczona jakie to dla mnie trudne - powiedziała.

Zaskoczenie związane z własną zależnością od mediów elektronicznych i wizualnych pomogło jej zrozumieć, jak powszechna jest kultura rozpraszających bodźców i jak wszyscy jesteśmy na nią podatni - nawet zrzędy.

Źródło: New York Times